Gran Canaria i jej dramat

19:14

             Wyspa
Gran Canaria. Niby wyspa jak każda inna. Trzecia co do wielkości z Wysp Kanaryjskich, po Teneryfie i Fuertaventurze. I zresztą też między nimi położona. Ma góry, plaże, wielkie miasto. Jak większość. Z pozoru zwykła wyspa kanaryjska. Nie dla mnie.
Wielkie miasto
Najwyższa część gór


Zawsze wydawała mi się  inna. Lepsza od Teneryfy, Lanzarote czy innej Fuerty. Przecież nie bez powodu nazywana jest "kontynentem w miniaturze". Wydmy takie jakieś sympatyczne, a góry niesamowite , klimat niezwykle przyjemny. Jej zresztą należy się mu osobny akapit, taki cudowny jest. No ale w końcu 25°C przez cały rok niemalże to cud jest. Prawda? I jeszcze mają wielki kanion! (A przynajmniej jego dobrą podróbę)

Wspomniane niesamowite góry


A może nie? Może ta wyspa jest jak każda inna, a jej różnica jest tylko moim urojeniem?  Może to ja ją sobie po prostu bardzo upodobałem? Kto wie. Ale jednego jestem pewny. Zasługuje ona na poznanie!

         Dramat

Ale o co chodzi z jej "dramatem"? Wynika on z tego, jacy ludzie na nią przyjeżdżają. Można ich łatwo podzielić na trzy grupy:
• 60% niemieckich emerytów
• 30% brytyjskich imprezowiczów
• 10% tych, którzy w ogóle ruszają się z kurortu
Jest to przykre. Wyspa zalewana jest turystami, którzy mówiąc o jej pięknie, mogą mówić co najwyżej o pięknie swojego hotelu. Dodatkowo 10%, które ją zwiedza często wcale się nią nie zachwyca!

Ile razy na różnych blogach widziałem opisy typu "Gran Canaria była fajna, ale Teneryfa jest znacznie lepsza"; czy "Gran Canaria nie zachwyca jakoś szczególnie". A mnie jakoś zachwyca! I to bardzo!

W skrajnych przypadkach wczasowicze (bo jak ich tu inaczej nazwać) z grupy 1 i 2 wybiorą się na szoping w Las palmas! A to i tak wielki sukces!
 Statystyka ta ma jednak swoje dobre strony. Dzięki niej w górach nie spotyka się prawie nikogo! Nawet w tak znanym (jak na Gran Canarię) Agüimes nie spotkałem żadnego turysty!
Ale nawet w centrum wyspiarskiej turystyki można znaleźć spokój. I poczuć się jak nomad przed wiekami na pustyni.
Część wydm zdobyta przez turystów

Pośrodku wydm,czy  na najdalej oddalonych od Meloneras i Playa del Ingles fragmentach plaży przechadzają się tylko nieliczni (bo poco przekraczać wydmy, czy iść wzdłuż całej plaży? Jaki to ma w ogóle sens?! Po co zmęczonych Niemców i Anglików po jakimś piachu mokrym ciągać? No bez sensu! ). A może i jakiś tam ma. 

Co ciekawe te najżadziej odwiedzane miejsca, wydają mi się najpiękniejsze (bynajmniej nie z powodu braku ludzi)! Piasek jest tam niezniszczony śladami. Nikt nie chodzi ci przed nosem zasłaniając morze (albo i raczej ocean), a wydmy są tam pokryte charakterystycznymi i po prostu przepięknymi zmarszczkami zwanymi rippelmarkami. 
Rippelmarki

Wszystko wydaje się inne. Ze zwykłego turysty, który zwiedza kurort zmieniasz się nagle w Lawrence'a z Arabii przemierzającego morze wydm. Na horyzoncie po jednej stronie cudownie błękitny ocean, po drugiej niknące w oddali miasta. W tle majaczą góry. Jest cudownie. Tak inaczej. Odległości są jakby inne. Nie europejskie. Wydma, która wydaje się być na wyciągnięcie ręki jest bardzo daleko. Inny świat. Ale nagle czar pryska. Pojawiają się ludzie. W tej chwili też dostrzegasz pobliski hotel. Ale ludzi było tylko dwoje. Znikają. A ty znowu rozkoszujesz się swoją wizją.

Jeden z Lawrence'ów

Jednak nie jestem w pełni szczęśliwy z tego nierównomiernego rozłożenia turystów. Nie wiem, czy nie wolałbym przeżyć trochę turystów w górach, czy ich kilku a Agüimes, a czasem cieszyć się z prawie pustej plaży, czy promenady w Maspalomas? A może obecna sytuacja jest lepsza? Na to pytanie trzeba jednak odpowiedzieć sobie samemu i z nim was zostawiam.

Kościół w Agüimes na pożegnanie


You Might Also Like

0 komentarze

Popularne posty

Wspomóż mnie lajkiem!

Obserwuj mnie